Karmazynowy brzeg – Preston&Child

To kolejny przykład, że nie należy się kierować opisem książki. Bo jakbym się kierowała, to dyskretny urok agenta Pendergasta by mnie ominął. A tak proszę – nie dość, że całkiem mną zawładnął, nie dość, że się ucieszyłam, że mam następną część przygód Pendergasta, to jeszcze postanowiłam sięgnąć po poprzednie, a mój portfel się z tego nie ucieszy, o nie.
Po pierwsze – klimat. Rzecz się dzieje współcześnie w Stanach Zjednoczonych, ale klimat jest raczej wiktoriański, czyli trąci staroświecką Wielką Brytanią, a Pendergast bardziej przypomina Holmesa niż agenta FBI. Zderzenie staroświeckości z nowoczesnością, laptopami, telefonami komórkowymi i tego rodzaju oprzyrządowaniem jest…specyficzne. Chociaż jednak retro scenografii jest więcej, bo i stroje współpracownicy Pendergasta, Constance Greene są raczej XIX-wieczne (z wyjątkiem torebki od Hermesa, model Birkin), Pendergast też ubiera się jak bohater opowiadań Poego a wszystko dzieje się w małym, nadmorskim miasteczku. Które, jak wiemy, przeważnie wyglądają, jakby czas się w nich zatrzymał dawno, dawno temu. No, chyba, że chodzi o polskie wybrzeże, bo tam jednak króluje krzykliwy plastik made in China.
Zbrodnia w „Karmazynowym brzegu” jest na pierwszy rzut oka błaha. Pewien znany rzeźbiarz, właściciel domku latarnika w małej mieścinie na wybrzeżu został ograbiony. Ktoś ukradł kolekcję win, którą zbierał razem z nieżyjącą żoną. Do win ofiara ma stosunek bardzo sentymentalny i bardzo chce zbiory odzyskać. Pendergast przyjmuje zamówienie skuszony honorarium – butelka wina z ocalałej skrzynki trunku. Trunku wytwarzanego w niezwykłej, zniszczonej już na zawsze winnicy. I w ten sposób razem z Constance trafiają do małego, sennego Exmouth. I sprawa nieoczekiwanie się komplikuje – co ma wspólnego kradzież wina z zamurowanym w latarni morskiej szkieletem, zaginięciem statku, do jakiego doszło tutaj lata temu – i co do tego wszystkiego mają czarownice, które zbiegły z pobliskiego Salem w 1692 roku?
Częściowo „Karmazynowy brzeg” to klasyczny kryminał – z agentem wzbudzającym ogólną niechęć, tajemnicą lokalnej społeczności, małomiasteczkową atmosferą i siłą dedukcji w roli głównej. Trochę jednak książka wkracza w sprawy mistyczne, nazwa „Salem” zawsze budzi emocje a ludzie chcieliby się dowiedzieć, czy w pogłoskach o czarownicach jest odrobina prawdy. I w książce dowiadujemy się, że…ha! O co to, to nie, nie powiem. Ale poleje się sporo krwi i będzie momentami dość obrzydliwie.
Świetne, charakterystyczne postacie, przełamany schemat mądrego Holmesa i naiwnego Watsona, bo Pendergast jest mądry, ale Constance widzi to, co mu umyka. Fabuła oparta na dość niestety powszechnym procederze stosowanym przez niektórych mieszkańców wybrzeży a całość opakowana jest w to, co sprawia, że tylu wielbicieli ma także klasyczny Bond. Czyli szlachetne tkaniny, szlachetne trunki, dobre jedzenie, piękne samochody i klasyczne ubrania.
Dobra zabawa, teraz zabieram się za tom następny, czyli „Obsydianową komnatę”.
Tytuł: Karmazynowy brzeg
Autorzy: Douglas Jerome Preston i Lincoln Child
Wydawnictwo Agora