Średniowieczny noir – Jeri Westerson

Troszkę ostatnio z lekturami zbaczałam z fantastyki, więc postanowiłam się poprawić i przedstawić wam „średniowieczny noir”, jak klasyfikuje swoje książki Jeri Westerson. Autorka, jak sama przyznaje, marzyła o tworzeniu własnego gatunku literackiego. Nie wiem, czy chęć autora jest tu akurat decydująca, ale przyznać trzeba, że przygody byłego rycerza, Crispina Guesta, obecnie detektywa są warte grzechu. Wiem co mówię, bo za sobą mam już dwa tomy przygód Guesta.
Jeri Westerson szczególnie interesuje się średniowieczną Anglią i w tych czasach umieściła akcję swoich powieści. Ich głównym bohaterem jest wspomniany już Crispin – szlachcic z urodzenia, rycerz, wychowanek księcia Lancastera. Za zdradę króla pozbawiony majątku i szlachectwa Guest na życie zarabia odnajdywaniem zagubionych rzeczy i ludzi oraz rozwiązywaniem zagadek. Mieszka w nędznym pokoju, często cierpi głód i staje się ofiarą gniewu miejscowego szeryfa. Jest jednak inteligentny i cierpliwy, a jego zdolność obserwacji i dedukcji pozwala mu dostrzec drugie dno za pozornie prostymi przestępstwami. Tak samo też jest w „Zasłonie kłamstw” – bogaty kupiec wynajmuje Guesta do śledzenia niewiernej żony. Zaraz potem kupiec w tajemniczych okolicznościach zostaje pozbawiony życia, a niewierna małżonka zleca Crispinowi odnalezienie tajemniczej relikwii, którą gdzieś ukrył nieboszczyk. Prosta sprawa – śledzenie wiarołomnej – przekształca się w tropienie mordercy a zaraz potem handlową aferę na szczeblu międzynarodowym, za którą stoi wenecki arystokrata, Visconti.
Znakomicie wyszła pani Westerson postać głównego bohatera – zabijaki o szlachetnych odruchach, który nie skrzywdzi dziecka i kobiety ale nie zawaha się przed zabiciem opryszka. Crispin cytuje Arystotelesa i świetnie włada bronią, a choć musi mieszkać wśród biednych ludzi i poddawać się władzy miejscowego szeryfa, wciąż ma w sobie szlachcica. Takiego z krwi i kości, który uważa, że mimo biedy jest lepszy niż człowiek z gminu. To przedziwny konglomerat pychy i pokory, gniewu i łagodności. A towarzyszy mu paru cudownych pomocników – nadużywający pięści szeryf i służący, dawny złodziejaszek z wciąż wielkim sentymentem do cudzych sakiewek.
Zarówno „Zasłona kłamstw”, jak i kolejna część przygód Guesta, „Wąż wśród cierni” to świetne książki głównie kryminalne, z leciutkim, bardzo leciutkim tchnieniem „nierealizmu”. Polecam.
Tytuł: „Zasłona kłamstw”
Autor: Jeri Westerson
Wydawnictwo: Fabryka Słów

Chanel, Cartier i Rolls-Royce

 

Zrobiło się nareszcie baardzo ciepło, coraz częściej myślimy o wakacjach, więc kolejna wakacyjna lektura. Podejrzewam, że fascynująca głównie dla fashionistek, ale…nigdy nic nie wiadomo.
„Dynastie, które stworzyły luksus” to historia siedmiu marek kojarzonych z produktami luksusowymi, a dokładniej historia rodzinnych firm, które przeszły już do legendy. Yann Kerlau zajmuje się nie tylko grzebaniem w historii, ale i podejmuje próbę analizy współczesnego rynku i tego, czy wciąż jest na nim miejsce na rodzinne imperia? To historia nie tylko śmiałych wizji i odważnych kreatorów, ale także upadków, nieostrożności, rodzinnych kłótni i nieczystych interesów.
Kerlau, opisując dzieje słynnych marek, opiera się na trzech kryteriach: przetrwania i rozpoznawalności do teraz, czyli do początków XXI wieku; długości historii (autor pomija te firmy, którym nie udało się pozostać w jednych rekach przez co najmniej dwa pokolenia) oraz zróżnicowania zawodowego. Każda bowiem z opisywanych dynastii wyrosła ze szczególnych umiejętności jej twórcy lub odrębnego rzemiosła. Znajdziemy w książce więc dzieje Cartiera (jubilerstwo), Chanel (krawiectwo), Ferragamo (szewstwo), Gucci (kaletnictwo), Hermès (rymarstwo), Louis Vuitton (produkcja toreb) oraz Rolls-Royce (produkcja samochodów).
Dlaczego ta książka jest fascynująca? Ja swoją odpowiedź znalazłam na Passeig de Gracia w Barcelonie, gdzie salon Chanel sąsiaduje z Burberry, ubrani w obłędne garnitury ochroniarze pilnują wejścia do sklepu Armaniego, a w olbrzymim oknie wystawowym Vuittona umieszczono jedną niewielką torebkę. Rzeczy tych firm to nie tylko rzeczy – to symbol. Luksusu, stylu życia, rodzaju pracy. Kupując okulary Gucciego kupujesz coś w rodzaju nowej tożsamości, całą legendę. I tak, mogą sobie niektórzy mówić, że to snobizm, ale jest faktem, że te przedmioty stanowią coś w rodzaju etykietki dla tych, którzy je noszą, ich definicję. Same sklepy to cos więcej niż miejsca, w których wymienia się pieniądze na towary. To coś w rodzaju miejsc wtajemniczenia. Nie kupujesz sobie torebki Birkin od Vuittona tylko dlatego, że akurat przechodzisz obok sklepu.
Napisałam, że książka spodoba się głównie kobietom, ale marki opisywane w niej bynajmniej nie są tylko kobiece. I marki te nie wyrosły bynajmniej po to, żeby spełniać kaprysy snobów. Fascynująca jest historia Vuittona, który chciał robić najlepsze, najbardziej wytrzymałe kufry i walizy, fascynujące są dzieje zmagań Salvatore Ferragamo z Ameryką i Włochami Mussoliniego i zadziwiająca jest determinacja Fredericka Royce i jego przyjaciela, Charlesa Rollsa w tym, żeby robić najbardziej niezawodne silniki świata. To siedem historii wizjonerów i ich wizji, siedem historii o tytanicznej pracy i przeciwstawianiu się przeciwnościom losu. I siedem historii o olbrzymim sukcesie, bo mimo powtarzających się kryzysów i recesji każda w wymienionych marek wciąż egzystuje na światowych rynkach i kusi blaskiem luksusu.
Yann Kerlau pisze znakomicie i z wielką znajomością tematu. Bowiem ten autor książek historycznych i powieści ponad 15 lat pracował w świecie marek luksusowych: najpierw w grupie Yves Saint Laurent a potem w firmie Gucci.
Tytuł: „Dynastie, które stworzyły luksus”
Autor: Yann Kerlau
Wydawnictwo: Świat Książki

Złodziej z szafotu – Bernard Cornwell

Dziś o książce jednego z moich ulubionych autorów, Bernarda Cornwella. To znakomity historyk i równie znakomity pisarz, który genialnie potrafi połączyć wierność historycznym realiom z pasjonującą akcją. Jego powieści czytam zazwyczaj jednym tchem i tak też było tym razem, mimo że „Złodziej z szafotu” rozpoczął się sceną wyjątkowo niesmaczną.
Tym razem Cornwell zajął się systemem prawnym Anglii początku XIX wieku. Głównym środkiem karnym stosowanym wtedy powszechnie była szubienica. Wieszano zarówno za gwałt i morderstwo z wyjątkowym okrucieństwem jak i za kradzież zegarka. W latach 1816 – 1820 na tę karę skazywano ok. 500 osób rocznie, z czego setka ostatecznie znajdowała się na stryczku. Reszta trafiała do kolonii karnych w Australii. Mało kto dbał o przeprowadzanie śledztwa, wielu ze skazanych było więc najzupełniej niewinnych. Cały system służył nie tylko karaniu, ale i prewencji, mając w założeniu zniechęcać do zbrodni. Dodatkowo służył podporządkowaniu niższych stanów arystokracji – osoba, która miała wpływowych znajomych, mogła liczyć na ułaskawienie od śmierci i zesłanie poza granice wyspy.
„Złodziej z szafotu” opisuje właśnie taki przypadek. Pewien malarz ma trafić na szubienicę za gwałt i morderstwo popełnione na osobie pewnej arystokratki. Matka malarza jest jednak szwaczką królowej Charlotty, a jej petycja o ułaskawienie, poparta przez królową, trafia do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Do rozpatrzenia sprawy minister wyznacza kapitana Ridera Sandmana – byłego oficera ze skompromitowanej obecnie rodziny, rozpaczliwie potrzebującego pieniędzy. Przy czym ministrowi nie zależy na odkryciu prawdy – Rider ma jedynie zmusić malarza do przyznania się do winy. Jednak, na nieszczęście dla siebie, Sandman jest zbyt uczciwy, by nie zająć się rozwiązaniem sprawy, która budzi zbyt wiele wątpliwości. Na znalezienie prawdziwego mordercy lub dowiedzenie, że malarz jest niewinny Rider ma tydzień.
„Złodziej z szafotu” to znakomity obraz angielskiego społeczeństwa XIX wieku, z jego przywiązaniem do konwenansów, zamiłowaniem do krykieta i specyficznymi zależnościami ekonomiczno-społecznymi. Gdzie zadłużeni arystokraci ratują swoje fortuny poprzez małżeństwa z przedstawicielkami bogatego kupiectwa, a wszyscy stają się ofiarami przestępczego światka. Cornwell nie pomija w opisie kameralnych „klubów dla dżentelmenów”, będących w rzeczywistości przykrywką dla przestępczych wybryków rozbestwionej arystokracji, złodziejskich melin, podupadających dworów czy wreszcie swoistego systemu ekonomicznego, jakim było więzienie Newgate. To zresztą wstrząsający opis egzekucji przeprowadzanej w Newgate otwiera książkę.
To świetna powieść, zresztą niczego innego się nie spodziewałam. A ku mojej radości Bellona zapowiada wydawanie kolejnych powieści kryminalnych tego autora. Już się cieszę.
Tytuł: „Złodziej z szafotu”
Autor: Bernard Cornwell
Wydawnictwo: Bellona

Podróże i gotowanie – Śródziemnomorskie lato i nie tylko

 

Witajcie. Nie było mnie tu długo, bo oddawałam się swoim innym pasjom – to znaczy trenowaniu aikido i podróżowaniu. Dlatego dziś będzie lektura nietypowa, bo na wakacje zabrałam coś absolutnie lekkiego, związanego z podróżowaniem właśnie. I…gotowaniem. Za którym ja zresztą tez przepadam.
„Śródziemnomorskie lato” może się na pierwszy rzut oka wydawać nudne. Bohater, amerykański kucharz znajduje zatrudnienie jako szef kuchni na luksusowym jachcie. Jego zadaniem jest gotowanie dla załogi, a przede wszystkim dla bogatych właścicieli i ich gości podczas sezonu żeglugowego po Lazurowym Wybrzeżu i włoskiej Rivierze. Czy taka lektura może pasjonować? Tak! Bo gotowanie to dla Davida pasja, a sam rejs to nie sielanka, ale ciężka szkoła życia, dzięki której David dowiaduje się, kim chce w życiu być i co tak naprawdę jest ważne. To wyzwanie, któremu David stawia czoła i udaje mu się odnieść sukces, mimo potknięć i popełnianych błędów.
David Shalleck jest dziś znanym szefem kuchni i producentem telewizyjnych programów kulinarnych. „Śródziemnomorskie lato” opisuje jego pierwsze kroki w tym zawodzie, od momentu, kiedy to David z pomocnika szefa kuchni, nie potrafiącego zapanować nad pracownikami zmienia się w prawdziwego dowódcę załogi. Po pierwszych porażkach w zawodzie kucharza David dostaje szansę i podróżuje po całych Włoszech, od restauracji do restauracji, poznając rozmaite sposoby gotowania i prowadzenia lokalu. Pracuje w niewielkich, rodzinnych lokalach z prostymi daniami i w wielkich słynnych restauracjach odznaczanych gwiazdkami Michelina. Czasem traktowany jest jak piąte koło u wozu, czasem jak członek rodziny. Czasem jak swój, a czasem jak prostacki americano, który je tylko hamburgery i nie wie, czym jest prawdziwe jedzenie. Uwieńczeniem szkolenia jest zatrudnienie na jachcie Serenity. Jego właściciele, wpływowi i bogaci, mają własne zdanie na temat tego, czym jest dobra kuchnia.
David dostaje szereg wytycznych: TYLKO kuchnia włoska, ale o dziwo, bez makaronu i bez mięsa, z dużą ilością ryb i owoców morza. Za to z wykorzystywaniem lokalnych produktów w tych miejscach, do których zawija Serenity. Czasem jest to posiłek tylko dla właścicieli, czasem przyjęcie na ponad setkę osób, przy czym David ma do pomocy…tylko siebie. A korzystać może tylko ze swojej nie do końca przygotowanej do tego rodzaju wyczynów kuchni. No i przez całe lato nie wolno mu powtórzyć potrawy.
Biedny kucharz musi myśleć o wszystkim – aprowizacji i wyposażeniu kuchni przed rejsem. O pogodzie i ilości gości. O smaku potraw i tym, jak się będą prezentować. Czy można je podać na ciepło czy zimno, czy zajmie to dużo czasu, jak je transportować z ciasnego kambuza na pokład? No i przede wszystkim nie może sobie nic zaplanować, bo codzienne menu zależeć będzie od tego, co w danym dniu wypatrzy na targu. Oczywiście, oprócz gotowania dla właścicieli musi gotować dla załogi potrzebującej solidnej dawki kalorii i wykonywać swoje obowiązki członka załogi, wliczając w to nocne wachty i zwijanie żagli.
„Śródziemnomorskie lato” to nie książka o leniwym rejsie i smacznym jedzeniu. To książka o ciężkiej pracy, planowaniu i logistyce, o przemianie uprzejmego Amerykanina w stanowczego i zdecydowanego włoskiego szefa kuchni. A także potężna pochwała smaków i lokalnych potraw. Shalleck żywi olbrzymi szacunek dla lokalnych produktów i jest perfekcjonistą, a opis tego jak wyszukuje i przyrządza produkty jest genialną szkołą gotowania. I to gotowania najtrudniejszego, bo cały czas dla tego samego klienta. Same przepisy – bo oczywiście są w książce i przepisy – to dodatek do całego tego bogactwa. Jeżeli ktoś ceni sobie smak nie tylko potraw, ale i życia, to powinien książkę przeczytać.
Tytuł: „Śródziemnomorskie lato”
Autorzy: David Shalleck i Erol Munuz
Wydawnictwo Literackie
Dlaczego akurat tę książkę wybrałam na swój urlop? Bo byłam w Hiszpanii, także znanej ze swojej znakomitej kuchni i wykorzystania lokalnych produktów. Czytając jak David łowi małże czy przyrządza krewetki jadłam langustynki z rusztu, kalmary w oliwie i czosnku, krewetki z aioli, chrupiące bagietki z czosnkiem i wtartym pomidorem, ziemniaki z ostrą pomidorową salsą, maczałam w płynnej czekoladzie chrupiące churros. I patrzyłam ze zdziwieniem na turystów, jedzących hamburgery i kebaby w tym kraju słynnym z tapas i kultury knajpiano-barowej.
Na zakończenie bonusik – jeden z przepisów z książki. Wystarczy mieć do niego tylko cudownie świeżą rybę…
Ryba w szalonej wodzie/ Pesce in Acqua Pazza
Dla 6 osób
Danie typowe dla regionu Kampanii i kuchni neapolitańskiej. Wszystko zależy od ryby doskonałej jakości, którą ugotujemy w cudownie prosty sposób. Nie potrzeba na to wielu składników, lecz jakość ich musi być jak najwyższa. Na początku wszystkie produkty na patelni są suche, a pod koniec ryba pływa w aromatycznej mrugającej kąpieli, zwanej szaloną wodą (aqua pazza). To idealny sposób przyrządzania halibuta lub innej delikatnej, łatwo rozdzielającej się ryby: lucjana, granika czy okonia morskiego.
Kup pomidorki czereśniowe, dojrzałe, lecz nie za miękkie. Płucząc kapary usuniesz z nich sól, ale nie słony aromat. Podawaj z pieczonymi lub gotowanymi ziemniakami.

 

6 filetów z halibuta bez skóry (po 170 g każdy)
drobno mielona sól
świeżo rozgniecione ziarna czarnego pieprzu
2 obrane ząbki czosnku
2 łyżki oliwy z pierwszego tłoczenia + odrobina oliwy do skropienia
niecałe 2 kg dojrzałych, twardych pomidorów o usuniętych nasionach, pokrojonych w centymetrową kostkę (3 szklanki)
2 łyżki drobno posiekanej zielonej pietruszki
półtorej łyżki odcedzonych kaparów, opłukanych i rozdrobnionych
Natrzyj filety pieprzem i solą z obu stron. Delikatnie zmiażdż ząbki czosnku i włóż je do dużej patelni z przykrywką. Na jej dnie powinny zmieścić się potem płasko ułożone filety i nieco pomidorów. Wlej oliwę i podgrzewaj na średnim ogniu. Kiedy czosnek zacznie skwierczeć, potrząśnij patelnią i przechyl ją, tak by czosnek zanurzył się w oliwie. Kiedy przybierze złocisty kolor, połóż patelnię płasko na gazie i ułóż w niej filety, skórą do dołu (jeśli są ze skórą). Przechyl ponownie patelnię, aby nabrać nieco aromatycznej oliwy i polać nią rybę. Posól i popieprz pomidory, wraz z pietruszką ułóż warstwą na filetach i pomiędzy nimi. Przykryj naczynie i zmniejsz płomień, by potrawa dusiła się wolniutko i równomiernie, a 2 – 3 min później dodaj kaparki. Opóźnienie jest po to, by ich słony smak nie zdominował dania. Duś powolutku przez kolejne 3-4 min, aż filety stracą przeźroczystość, ale wciąż będą sprężyste. Przełóż je wąską łopatką na podgrzane talerze lub na półmisek. Nabierz pomidory łyżką cedzakową i ułóż na kawałkach ryby, po czym polej je płynem pozostałym na patelni, powinno być go tyle, by halibut znalazł się w kałuży „szalonej wody”. Skrop oliwą i natychmiast (subito!) podawaj.
Wskazówka na przyjęcie: możesz przygotować potrawę godzinę przed podaniem. W tym celu wyłącz gaz, kiedy ryba z wierzchu wydaje się jeszcze surowa. Nie przykrywaj, póki się nie schłodzi, ponieważ nadmiar pary zbytnio rozwodni danie. Podgrzewaj pod przykryciem na średnim ogniu.
Pasuje wino z rejonu Kampanii, białe Pallagrello Bianco z Vestini Campagnano lub czerwone Neranico Irpinia Rosso z Salvatore Molettieri.
Zdjęcie potrawy © 2006 Paul Moore Studio

Starożytny Rzym w śledztwie Decjusza

Czy w starożytnym Rzymie dochodziło do zbrodni? Na pewno tak. I zapewne byli ludzie, którzy ścigali zbrodniarzy i doprowadzali je przed oblicze sprawiedliwości. Z takiego założenia wyszedł John Maddox Roberts, pisząc „Śledztwo Decjusza”.
Książka, pierwsza część wielotomowej opowieści przenosi nas w czasy, kiedy Rzym jest olbrzymim imperium, władającym połową świata. Jednak mimo prawa mającego rozwiązania na każdą niemal okoliczność i ściśle określonych zasad współżycia ten „pępek świata” jest miejscem pełnym występku i zbrodni. Uczciwi senatorzy zostali zastąpieni przez chciwych polityków, zamiast żołnierskich patroli ulice kontrolują przedstawiciele gangów, a znaleźć przyzwoitego człowieka jest trudniej niż znaleźć igłę w stogu siana.
W takiej scenerii pracuje młody Decjusz, przedstawiciel znanego i szanowanego rzymskiego rodu, członek Komisji Dwudziestu Sześciu – ktoś, kto odpowiada za bezpieczeństwo i porządek. Decjusz zajmuje się Suburą, dystryktem cieszącym się złą sławą. Pewnego razu na ulicach Subury zamordowany zostaje wyzwoleniec, dawny gladiator. Wkrótce potem w dokach wybucha pożar i pojawia się kolejna ofiara. Z niewyjaśnionych powodów dokumenty w sprawie morderstwa zostają utajnione, zapieczętowane i złożone dla bezpieczeństwa w świątyni Westy. Decjusz musi prowadzić dochodzenie bez dostępu do kluczowych dowodów, a na dodatek pojawiają się naciski, że byłoby najlepiej, gdyby zakończył je szybko i bez rozgłosu. Niestety Decjusz jest uparty, a na dodatek zależy mu na tym, żeby odkryć prawdę.
Oczywiście największym atutem książki jest sceneria. Roberts potrafi znakomicie oddać rzeczywistość rzymskiego obywatela – i to taką, o której nie piszą w podręcznikach. A może szkoda? Bo mnie bardzo zainteresowały zasady pełnienia funkcji publicznych przez młodych obywateli, już nie mówiąc o kwestiach prawnych. Patrycjusze, plebejusze, kto może zająć jakie stanowisko, co to znaczy być klientem, jakie prawa przysługują wyzwoleńcom…Roberts na dodatek w swojej książce umieścił kilka bardzo znanych historycznych postaci: młodego Juliusza Cezara, Cycerona czy Katona. A samemu Decjuszowi pomaga w śledztwie kilka ciekawych typów. Między innymi lekarz Asklepiodes (dziś nazwalibyśmy go specjalistą od medycyny sądowej) oraz Tytus Annius Milo, ktoś pomiędzy gangsterem a młodym politykiem. Chociaż w sumie czy to nie jedno i to samo?
Ciekawostka czytelnicza, warta przeczytania dla tła, chociaż intryga też jest smaczna.
Tytuł: Śledztwo Decjusza
Autor: John Maddox Roberts
Wydawnictwo Bellona

Templariusz z Jeruzalem

Dziś nietypowo, bo powieść historyczna. Uwielbiam ten gatunek od dzieciństwa – wychowałam się na powieściach Bunscha, Gołubiewa i Zofii Kossak – Szczuckiej. Mam jednak niejasne wrażenie, że dziś ten gatunek troszkę odszedł w cień. Owszem, pojawiają się świetne powieści (np. Bernarda Cornwella), ale mało się o nich słyszy. Ot, taka niszowa działalność wydawnictw skierowana do niszowego odbiorcy.
A przecież dobrze napisana powieść historyczna potrafi wciągnąć równie dobrze jak kryminał, sensacyjny thriller czy przygody herosów z książek fantasy. To, że akcja dzieje się kilka wieków wcześniej nie zmienia faktu, że historia jest mniej ciekawa. Wszystko zależy od tego, kto ją opisze. A obaj autorzy książki, o której dzisiaj piszę – Pierre Barret i Jean-Noël Gurgand piszą znakomicie. Nie dość, że posiadają imponującą wiedzę historyczną, to jeszcze w pracę włożyli mnóstwo serca, a to widać. Pisząc trylogię „Turnieje Boże” docierali do mało znanych dokumentów, odwiedzali miejsca, w których dzieje się akcja…Być może dzięki temu tak znakomicie oddali klimat Ziemi Świętej i byli w stanie nam przekazać emocje, jakie towarzyszyły krucjatom.
Bohaterem pierwszej części trylogii, „Templariusza z Jeruzalem”, jest francuski rycerz Wilem d’Encausse, Mężczyzna porzuca rodzinne strony i młodą żonę, aby – dopełniając rycerskiej przysięgi – udać się na krucjatę do Ziemi Świętej. Wkrótce potem postanawia zerwać całkiem z dotychczasowym życiem i zakłada płaszcz templariusza.
Temat krucjat i wojen o Ziemię Świętą fascynuje wielu twórców. Być może dlatego, że wszyscy starają się zrozumieć fenomen, pchający do walki o ten skrawek ziemi setki, tysiące ludzi z całego świata. Religijny fanatyzm? Żądza władzy, poszukiwanie nowych terytoriów do podboju, potrzeba przygód, chęć ucieczki od znanego świata, polityka, egzaltacja…Co tych wszystkich ludzi – rycerzy, zakonników, królów, żebraków, nawet dzieci – pchało w kierunku Jerozolimy? Dziś chyba żadna idea nie jest w stanie zjednoczyć tak wielu i tak różnych ludzi. Nie doznaliśmy tego i nie rozumiemy, a bardzo chcemy to zrozumieć.
„Templariusz z Jeruzalem” opisuje nie tylko wydarzenia. Autorzy pokusili się o analizę faktów i wyciągnęli wnioski, a ich hipotezy przybrały postać barwnego, pełnego rozmachu widowiska. To świetna lekcja historii, rzetelna i prawdziwa, a jednocześnie niesamowicie atrakcyjna w odbiorze. Być może ma na to wpływ to, że obaj autorzy to dziennikarze. Osoby, które wiedzą, jak atrakcyjnie sprzedać temat.
Tytuł: Templariusz z Jeruzalem
Autorzy: Pierre Barret i Jean-Noël Gurgand
Wydawnictwo Literackie

Dzieci demonów – J. M. McDermott

Zebrało mnie coś na ponuractwa ostatnio (to pewnie przez ten krakowski spleen), więc po ostatnio opisywanym „Smoku” chcę wam przedstawić „Dzieci demonów”, pierwszą część trylogii „Psia ziemia” niejakiego J. M. McDermotta.
Demony, tzw. Bezimiennych wieki temu zapędzono do otchłani. Jednak co jakiś czas udaje się któremuś przedostać do ludzkiego świata i spłodzić potomka ze śmiertelną kobietą. Dzieci te dziedziczą po swoich ojcach rozmaite elementy wyglądu (np. ciało pokryte łuską), ale co najważniejsze, ich krew, pot i ślina są głęboko dla ludzi trujące. Nie tylko zresztą dla ludzi – dotknięte przez demoni pomiot rośliny usychają, a owoce gniją. W samej obecności skażonego ludzie zaczynają chorować.
Dzieci demonów bezustannie tropią Wędrowcy Erin – ludzie zmieniający się w wilki. Ich celem jest odnalezienie skażonych, zlikwidowanie ich oraz zlikwidowanie wszystkiego, z czym zetknęły się ich ofiary.
Nie bez powodu napisałam tu „ofiary”, bo w książce ewidentnie mamy do czynienia z przestawieniem ról. Dzieci demonów określane są jako te złe, bo niosą zgubę innym. Ale dzieci demonów krzywdzą mimowolnie, bo taka jest ich natura, a nie dlatego, że mają złe intencje. W zamian za to, że tylko są tym, czym są, ściga się je jak zwierzynę. A przecież, mimo tego, że ich krew jest trująca, oni też mają uczucia. Mają marzenia, rodziny, tęsknią do posiadania bliskich. Starają się nie czynić szkód – w przeciwieństwie do tych „dobrych”, wypalających zło ogniem, niosących śmierć i zniszczenie. Zwykli ludzie, narażeni na kontakt ze Skażonymi, owszem, chorują, ale przy odpowiednich środkach ostrożności mogą w takim sąsiedztwie żyć latami. Wędrowcy Elin są bezwzględni – wyrzucają z domów ludzi, palą dobytek…po ich szlachetniej interwencji zostają tylko trupy i zgliszcza.
Trudno uniknąć tu oczywistego skojarzenia z Inkwizycją i polowaniem na czarownice. Ale czy nie tak samo przez długie lata postępowano z kobietami, chorymi na AIDS? Czy wciąż nie traktuje się jak trędowatych osób o odmiennej orientacji seksualnej? McDermott porusza bardzo uniwersalna kwestię tego, czy w walce o dobro wolno sięgać po wszystkie środki i tego, czy rzeczywiście jesteśmy w stanie oddzielić białe od czarnego, dobro od zła?
Jak już powiedziałam, ponura to książka. Ale bardzo dobrze napisana. Warto po nią sięgnąć.
Tytuł: Dzieci demonów
Autor: J. M. McDermott

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

 

Smok dookoła nas – Lucius Shepard

Dziś coś mistycznego i magicznego, czyli Lucius Shepard.
Założę się, ze jak wam rzucę hasło „Realizm magiczny”, to odpowiecie mi „Marquez”. Rzeczywiście, ten gatunek literacki, w którym odwzorowanie rzeczywistości porzuca się na rzecz tego co mityczne, fantastyczne i niesamowite najbardziej kojarzy się z literaturą Ameryki Łacińskiej i takimi autorami jak już wspomniany Marquez, Borges czy Fuentes. Ale po realizm magiczny sięgali także autorzy fantastyki. Ci ostatni raczej musieli ograniczać wyobraźnię i epatowanie tym, co niezwykłe, aby stworzyc odpowiednio subtelna mieszankę tego, co realne z tym, co prawdopodobne i tym, co niezwykłe, a wreszcie – niemożliwe.
Jedną z takich osób jest Lucius Shepard – amerykański pisarz, który ma na swoim koncie niemal wszystkie nagrody fantastyczne, wliczając w to Hugo, Nebulę, Locusa czy World Fantasy Award. Autor ten sięgał po wiele gatunków, od klasycznego s-f począwszy po cyberpunka. Ćwierć wieku temu napisał także opowiadanie, które zdobyło szereg nagród i wzbudziło zachwyt czytelników na całym świecie. Było to „Człowiek, który pomalował smoka Griaule’a” – nowela, która stała się podstawą tomu, który wam właśnie przedstawiam.
„Smok Griaule” to zbiór sześciu opowiadań, dziejących się w różnym czasie i miejscach, połączonych postacią wielkiego smoka, unieruchomionego za pomocą zaklęcia w dolinie Carbonales. Smok, choć nieruchomy i przypominający pagórek, jest wciąż żywy, a jego osobowość, władczy charakter i żądze wywierają olbrzymi wpływ na otoczenie, nie tylko to najbliższe. Griaule dla własnych, niezbadanych celów potrafi wpływać na ludzkie myśli i latami kształtować charaktery i idee, aby osiągnąć swój cel. Którym jest, jak wreszcie się domyślamy, porzucenie zbytecznej, unieruchomionej ziemskiej powłoki i odrodzenie si1) w nowym wcieleniu, a także rozszerzenie swojego wpływu na cały świat.
Sposób pisania Sheparda jest niezwykły – plastyczny, barwny, pełen barw, smaków i zapachów. Opis wnętrza Griaule’a przypomina obrazy Boscha albo Dalego, a całość taki stan, kiedy człowiek przeciera oczy i za bardzo nie wie, co w tym, co widzi jest nie tak. Tytułowy Griaule jest jedynym elementem niezwykłym w zwykłej scenerii górniczych miasteczek, jakich pełno chociażby w Anglii. Stopniowo widzimy coraz więcej – nie jedno miasteczko, ale całą prowincję, kraj, świat wreszcie, przy czym Shepard w sposób niezauważalny przenosi nas z Neverlandu do jednego ze współczesnych krajów Ameryki Łacińskiej. Zestawienie nierealności, baśni z tym, co znamy chociażby z gazet czy wiadomości jest uderzające i przejmujące, a także niepokojące. Przy czym niepokoi najbardziej sugestia autora, że dalej przenosi on wpływ na ludzkie umysły smoka. A przecież smoki nie istnieją, prawda?
Czytanie fantastyki wymaga od nas zawieszenia na kołku zdrowego rozsądku i przyjęcie za dobra monetę tego, co opisuje autor. Czytając fantastykę przestajemy ufać w rzeczy niemożliwe i zaczynamy wierzyć, że to niemożliwe to nie fakt, tylko opinia. A jeżeli ktoś jest w stanie popchnąć nas w stronę tej wiary, to właśnie Shepard.
Tytuł: „Smok Griaule”
Autor: Lucius Shepard
Wydawnictwo: Mag

Wojna Starka – Jack Campbell

Witajcie!
Zima nas nie rozpieszcza, jak nie -12 to zawieje i zamiecie śnieżne. Idealne warunki do siedzenia na kanapie z kubkiem herbatki po góralsku i dobra książką.
Na dziś wybrałam świeżynkę, nówkę nieśmiganą, czyli przedpremierowo „Wojnę Starka“ Jacka Campbella.
Przyznaję, że aż się oblizałam, jak zobaczyłam tą przesyłkę. Nie przepadam za fantastyką militarną, ale „Zaginioną flotę“ Campbella uwielbiam i uważam ją za jedną z lepszych książek jakie czytałam. Napisana z werwą, błyskotliwa, z idealnym wyważeniem emocji, wzruszająca (no bo czy może nie wzruszyć książka o dzielnych żołnierzach wracających do domu i walczących z wrogiem), ale nie patetyczna i ckliwa.
Podobnych wrażeń spodziewałam się po „Wojnie Starka“ i przyznaję, że książka moich oczekiwań nie spełniła. Nie, to może złe sformułowanie, bo sugeruje, że mi się nie podobała, a tak nie jest. Mówiąc w skrócie, „Wojna Starka“ jest mniej wyrafinowana, prostsza, momentami aż banalna, przekaz jest prostszy, ale za to silniejszy. Używając metafory – przy „Zaginionej flocie“ Campbell puszczał przekaz kropla po kropli, drążąc skałę albo umysł czytelnika. „Wojna Starka“ to wiaderko, którym czytelnika walnął w czaszkę.
Cała rzecz dzieje się w przyszłości. Stany Zjednoczone są ostatnim supermocarstwem. Władają niepodzielnie całą Ziemią i wszystkimi jej zasobami. Pozostałe państwa kolonizują Księżyc. Eksploatują tamtejsze złoża, uniezależniając się ekonomicznie. Armia USA otrzymuje więc rozkaz odbicia ziemskiego satelity i zwrócenia go prawowitym właścicielom.
Bohaterem książki jest sierżant Ethan Stark, dowódca 12-osobowej drużyny. Stark znany jest ze swojego niewyparzonego języka i posiadania własnego zdania, często odmiennego od zdania przełożonych. Znany jest także z całkowitej lojalności wobec zależnych od niego żołnierzy. W pewnym momencie Stark zostaje postawiony pod ścianą – albo wypełni rozkazy i pozwoli zginąć towarzyszom broni, albo przejmie dowodzenie.
Początkowo sztampowość fabuły mnie wytrąciła z równowagi i zdumiała. Oficerowie z „Wojny Starka“ są ucieleśnieniem „trepa“ – formalisty i karierowicza, wykonującego rozkazy bezmyślnie i za wszelką cenę. Ich głupota i niekompetencja są przejaskrawione aż do bólu. Na drugim biegunie stoją podoficerowie – nie dość że inteligentni, to jeszcze lojalni wobec siebie i szanujący etos walki. Oczywiście nie brakowało także zestawienia „żołnierze przelewający krew za cywili“ – „cywile nienawidzący żołnierzy“. Jednak powoli, w miarę przewracanych kartek dosłowność przestaje razić. Owszem, Campbell przerysował stosunki panujące w książkowym wojsku i przekroczył granice absurdu, ale dzięki temu wyraźniej widać myśl przewodnią. Wojny są bez sensu. Nie ma szczytnych ideałów, są pieniądze i ludzki egoizm. Czasem jednak warto się im sprzeciwić. Żądzy pieniądza i władzy przeciwstawić uczciwość, odpowiedzialność i lojalność (ten sam wątek przewija się zresztą w „Zaginionej flocie“). Czy w dzisiejszych czasach nie jest to mądre przesłanie?
Cykl o Ethanie Starku składa się z trzech części, bardzo jestem ciekawa, jak potoczą się losy bohaterów.
A jeśli nie mieliście nigdy do czynienia z Campbellem, to parę słów o autorze: Prawdziwe nazwisko John Hemry. Uczęszczał do US Naval Academy, był oficerem US Navy (obecnie jest na emeryturze), a jego ojciec służył w siłach zbrojnych USA – nic więc dziwnego, że specjalizuje się w tematyce wojskowej. Stworzył dwie książkowe serie: „Wojna Starka” i Paul Sinclair. Pod pseudonimem Jack Campbell opublikował cztery tomy serii „Zaginiona Flota”, które szybko zyskały sobie tytuł bestsellerów i zostały przetłumaczone na kilkanaście języków. Obecnie mieszka w Maryland wraz z żoną i trójką dzieci.
Tytuł: „Wojna Starka”
Autor: Jack Campbell
Wydawnictwo: Fabryka Słów

Majowie i teoria gier – Brian D’Amato

Witajcie
Ponieważ mrozy ostatnio w Krakowie syberyjskie, nie pozostało mi nic innego jak tylko sięgnąć po rozgrzewającą lekturę. „Królestwo Słońca” samo wsunęło mi się w łapki.
Autor tej książki, Brian D’Amato jest artystą zajmującym się bardzo różnymi dziedzinami sztuki. Artysta rzeźbiarz, który prezentował swoje prace w rozmaitych, amerykańskich i nie tylko, galeriach i muzeach. W roku 1992 współpracował przy pierwszym pokazie nowego wówczas medium – rzeczywistości wirtualnej – w nowojorskiej Jack Tilton Gallery. Wykładowca uniwersytecki ze sztuki i historii sztuki. Publicysta piszący dla takich czasopism jak: Harpers Bazaar, Vogue, Flash Art i Artforum. W 1992 jego książka, thriller poświęcony chirurgii kosmetycznej – „Beauty” stała się bestsellerem i została przetłumaczona na wiele języków, a jeden z najlepszych autorów thrillerów, Dean Koontz uznał tę książkę za najlepszy debiut jaki czytał w ciągu ostatnich 10 lat. Samo „Królestwo Słońca”, wydane w 2007 roku, tez się na liście bestsellerów znalazł, chociaż bynajmniej nie jest to thriller medyczny. Książka jest pierwszą częścią trzytomowego cyklu. Część druga ma się ukazać w maju 2012 roku.
„Królestwo Słońca” to kolejny twór popkultury wykorzystujący magiczną i fascynującą datę 21 grudnia 2012. Ten dzień jest ostatnim w kalendarzu Majów i powszechnie interpretowany jest jako dzień końca świata (świetny wizualnie film na ten temat w reżyserii Rolanda Emmericha oglądaliśmy na ekranach kin w 2009 roku). D’Amato datę wykorzystał zdecydowanie bardziej twórczo, traktując ją jako pretekst do opowieści o kulturze Majów.
Bohaterem książki jest Jed DeLanda, genialny matematyk o zdolnościach sawanta, za to cierpiący na zespół stresu pourazowego. Introwertyczny, zamknięty w sobie, przesadnie lękliwy potomek Majów, który po swoich przodkach odziedziczył umiejętność Gry. Gra, wykorzystując podświadome zdolności kojarzenia faktów pozwala przewidywać nadchodzące wydarzenia. Jed znajduje się w zespole dysponującym egzemplarzem zapisu pewnej rozgrywki z roku ok. 600. W Grze tej przewidziano ostateczny kataklizm, a zadaniem Jeda jest dowiedzieć się, co spowoduje zagładę ludzkości i jej zapobiec. W tym celu świadomość Jeda zostaje przesłana do roku 664.
Książka D’Amato znakomicie łączy rozmaite wątki z różnych dziedzin – współczesny lęk przed atakami terrorystycznymi i fascynację zaginioną cywilizacją. D’Amato przybliża nam kulturę Majów, architekturę, wierzenia, język i dziedziny, w których cywilizacja ta osiągnęła najwięcej – matematyk i astronomię. Szczęśliwi jak prosiątka w deszcz powinni być miłośnicy szarad i krzyżówek, bowiem D’Amato sięga także po teorię gier i to chyba największy plus tej książki.
Powieść jest znakomita i zdecydowanie warta przeczytania.
Tytuł: Królestwo Słońca
Autor: Brian D’Amato
Wydawnictwo Fabryka Słów
I nie wiem jak wy, ale ja mam już dość zimy. Ale jeszcze tylko 40 dni i czeka mnie podróż do mojej kochanej Barcelony. Pewnie ciut więcej w kolejnym poście. Tak samo jak o moim najnowszym wyzwaniu – w kwietniu startuję w maratonie. A kto powiedział, że ten, kto lubi książki, ma nie lubić ćwiczeń fizycznych???